„Wyłem, kopałem. Aż otworzył” – świadectwo nawrócenia muzyka i kompozytora Janusza Yaniny Iwańskiego

utworzone przez | paź 29, 2019

Uciekałem od starego życia, a ono wciągało mnie na całego. Wiedziałem już jednak, że jest Ktoś, do Kogo mogę pukać. W pewnym momencie przestałem delikatnie pukać. Zacząłem wierzgać, kopać, wrzeszczeć. „Czuję, że jesteś, więc mi pomóż, bo sam nie daję rady!”. To było wielkie wewnętrzne wycie.

Jako dziesięciolatek odwróciłem się od Kościoła. Przygotowywałem się do Pierwszej Komunii (Częstochowa, parafia św. Zygmunta, ks. Stanisław Łyp). Już tydzień po uroczystości komunijnej zauważyłem, że przekaz, jaki wyciągnąłem z katechezy, nie zgadzał mi się ze światem, który widziałem na zewnątrz. W związku z tym odwróciłem się na pięcie i odszedłem.

Osiemnaście lat później zostałem przywołany z powrotem. Prowadziłem burzliwe życie, nie unikałem wszelkiego rodzaju używek. Bardzo wcześnie zauważyłem, że tracę kontrolę.

Przestraszyłem się, że zaszedłem za daleko i nie będę mógł wygramolić się z tego bagna. Początkowo, jak każdy uzależniony człowiek, oszukiwałem się, że dam sobie radę, że nie ma problemu, że…

Zaczepiłem się między innymi o buddyzm. Szukałem jakiejś odskoczni, możliwości kontemplacji. Wariowałem z samotności. Myślałem, że gdy wejdę w medytację, to uczucie zniknie. I kiedyś, gdy medytowałem, dostałem krótki, prosty komunikat. Wiem, że to, co powiem, może zabrzmieć śmiesznie, ale takie jest moje doświadczenie, więc nie będę ściemniał.

Podczas medytacji usłyszałem wyraźnie (głos? nie głos? nie potrafię tego opisać): „Jesteś gotowy. Możesz pójść za mną”. Trudno opowiedzieć to słowami. Nie miałem najmniejszej wątpliwości, że mówił do mnie Jezus. Wszystko zmieniło się w jednym momencie. Cała moja medytacja zmieniła się w Modlitwę Pańską.

Gdy wchodziłem w medytację, znajdowałem ukojenie, wychodziłem z gonitwy, schizofrenii rozpędzonego świata. Ale pozostawałem samotny. Jak pies. Co z tego, że czułem się wyciszony, skoro nie mogłem się spodziewać znikąd pomocy. Byłem przerażająco samotny. Nagle poczułem jakąś osobę za sobą, żywą obecność. Wyszła przede mnie i powiedziała: „Jesteś gotowy. Możesz pójść za mną”. Tak to usłyszałem – odczytałem. Poczułem niemal fizycznie, że nie jestem sam. Wreszcie…

Zawsze wiedziałem, że jest jakaś wyższa siła sprawcza, której nie pojmuję. Czułem, że to linia prosta nieskończona. Nie koło. Koło mogłem objąć, zrozumieć. A linia była niepojęta, nieobejmowalna. Nie miała początku ani końca. Plus minus nieskończoność. I w czasie tamtej pamiętnej medytacji poczułem, że ta linia prosta nieskończona ma imię. Nie miałem żadnych wątpliwości, że to Jezus.

Moje życie nie zmieniło się jednak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nałogi ciągnęły mnie w dół, nie mogłem wyrwać się z tej paszczy lwa. Zacząłem jednak prosić: „Wiem, że jesteś. Bo objawiłeś mi się. Bo przypomniałeś mi swą modlitwę”. Żyłem w szarpaninie. Składałem przysięgę Chrystusowi, że do północy nie wypiję ani kropli. I czekałem nerwowo do tej dwunastej, a potem zaczynałem znów „używać”. Absurd.

Uciekałem od starego życia, a ono wciągało mnie na całego. Wiedziałem już jednak, że jest Ktoś, do Kogo mogę pukać. W pewnym momencie przestałem delikatnie pukać. Zacząłem wierzgać, kopać, wrzeszczeć. „Czuję, że jesteś, więc mi pomóż, bo sam nie daję rady!”. To było wielkie wewnętrzne wycie.

Szarpałem się przez cztery miesiące. I pewnego dnia rankiem (byłem absolutnie trzeźwy) obudziłem się i wszystko, o co wyłem, zostało mi zabrane. Z dnia na dzień. W godzinę. Poczułem, że zostałem przywołany.

Usłyszałem: „Zabieram ci te trzy rzeczy, o które prosisz. Zabieram ci: tytoń, alkohol, narkotyki. I obiecuję, że do końca twoich dni cię nie opuszczę”.

Śmieszne? Absurdalne? Tyle że strzał, jaki dostałem, był tak mocny, że w lutym zacznę 27. rok życia w trzeźwości. Kumple muzycy patrzyli na mnie jak na idiotę. Musieli się z tym zderzyć i kompletnie nie wiedzieli, co się dzieje. Ekipa bliskich mi ludzi z Tie Break nie rozumiała, co się stało. Żyłem w takiej egzaltacji, w takim zachwycie, że nieustannie o tym opowiadałem. Wiem, co to znaczy unosić się metr nad ziemią… Odtąd każdy mój dźwięk, każde słowo piosenki mówią dokładnie o tym. Nawet jeśli opowiadają o miłości mężczyzny do kobiety, jej braku czy o samotności człowieka. To jedyne moje świadectwo, nie mam więcej…

Janusz Yanina Iwański (muzyk jazzowy i rockowy, gitarzysta, kompozytor, mieszka w Częstochowie)

Roman Koszowski Gość Niedzielny GN 01/2012
Źródło: gosc.pl

Radio Maryja

Gość Niedzielny

Promyczek Dobra

Anioł Stróż

Fronda